sobota, 22 czerwca 2013

konfilkt rzepkowo-udowy & chondromalacja lewego kolana - jak zwolniłam, zobaczyłam inne możliwości i rozpoznałam dobro.

23 czerwca. 

23 czerwca od około trzech lat na ogół staje się dla mnie gorącą datą. Zawsze gdzieś około 20 czerwca rozpoczynała się sesja, gdzie z jednej strony pojawiało się wytchnienie z powodu zakończonych zajęć i trochę większej ilości czasu na naukę, a z drugiej wyczerpanie i poczucie, że więcej w tą głowę po prostu nie wejdzie.  

W tym roku sprawa potoczyła się trochę inaczej. Jako, że jest to moja pierwsza letnia sesja, gdzie nie mam do ogarnięcia jednego kierunku tylko dwa, moje przerażenie i zamartwianie się sięgnęło zenitu. Tym bardziej, że w kalendarzu na każdy dzień były przynajmniej dwa lub trzy zajęcia, które przekładając na rzeczywistość zajmowały około kilku lub kilkunastu godzin. Być może nie wyszłabym z tego obronną ręką, gdyby nie wypadek jaki mi się przytrafił - a właściwie nie sam w sobie wypadek tylko uraz kolana lub może kolan, który przez ostatnie pięć tygodni trzyma mnie w domu. Najgorsza w tym urazie jest bezczynność. Gdyby noga była złamana - gips na 8 tygodni, gdyby rzepka była zwichnięta - gips na 4 tygodnie, i tak dalej i tak dalej. Tymczasem ja siedzę pierwszy tydzień i czekam na leki, następne trzy i czekam na badanie - a podsumowując już pięć - na wizytę u fizjoterapeuty. Wiem co mnie czeka - czeka mnie nauka życia ze zniszczonymi kolanami i po raz pierwszy w życiu muszę uzbroić się w niesamowitą cierpliwość, która krok po kroku pomoże mi odzyskać pełną sprawność. 

Po tym jak pięć tygodni temu pierwszy raz wyciągnęłam kule z piwnicy i rozpoczęłam ich czyszczenie, aby w ogóle móc dojść do przystanku zaczęłam oglądać świat z trochę innej perspektywy - trochę z perspektywy osoby niepełnosprawnej, trochę z perspektywy osoby po prostu nie spieszącej się - najgorsze w moim stanie jest to, że na wszystko potrzebuje trzykrotność poprzedniego czasu danej czynności. Mała rewolucja w moim życiu. 

Tym sposobem udało mi się nauczyć na wszystko - była to dla mnie jedyna droga z miejsca pod tytułem "staraj się nie dołować i nie myśleć o tym, co cię spotkało, staraj się mieć wiarę, cierpliwość i przede wszystkim siłę do powrotu".

Prawda jest taka, że szczególnie trudne były dwa pierwsze tygodnie. Wtedy uderzyło mnie jak bardzo życie się zmienia w momencie, kiedy zaczyna odstawać od zdrowego, książkowego "modelu człowieka". Dwie - pozornie najbliższe - osoby, do których miałam wątpliwości od samego początku naszej znajomości pokazały swój stosunek do mnie - wystarczyło przyspieszyć krok, żeby ze mną nie rozmawiać, przyjechać autem, żeby nie musieć na mnie czekać, nie mieć czasu, żeby usiąść, żeby w ogóle się do mnie uśmiechnąć. To był pierwszy kubeł wręcz lodowatej wody. Niby w głębi serca wiedziałam, że coś takiego może mnie spotkać, ale myślę, że człowiek nawet jeżeli zna prawdę ukrytą gdzieś w najciemniejszym miejscu swego umysłu to naprawdę nie chce jej oglądać. Tym czasem ja zobaczyłam - bardzo wyraźnie. Szczególnie docierała ona do mnie jak musiałam zatrzymać się na chwilę między przystankiem a budynkiem, bo bardzo mocno bolały mnie nadgarstki i ramiona. Chwilę później wyłoniło się kilka dobrych dusz, z którymi wcześniej praktycznie nie miałam do czynienia. Trzeba to powiedzieć - należę do osób bardzo drobiazgowych - tym sposobem zaczęłam zauważać każde przytrzymane drzwi, "puszczenie" swojego tramwaju, bo ja miałam jeszcze pięć schodów i kilkanaście metrów do pokonania, przyniesienie kawy czy chociażby towarzystwo w podjeżdżaniu windą aż jedno piętro. Zauważyłam nieporadność i brak wyczucia w rozmowie z niektórymi, można powiedzieć, że litowanie się na de mną, ale także zauważyłam niezwykłą moc w podpieraniu kogoś mimo paskudnej sytuacji u siebie. 

Ale najbardziej przykrą rzeczą nie było rozpoznanie stosunku przyjaciół do mnie tylko nastawienie społeczeństwa. Mogłabym być zrzędliwa - powiedzieć, że "ta dzisiejsza młodzież.." (w miejsce wielokropku wstaw to, co uważasz za stosowne). Pierwszy raz, kiedy wsiadłam do tramwaju pełnego siedzącej młodzieży, pierwszy raz kiedy ustąpiła mi miejsce starsza kobieta zrozumiałam, że ten świat robi się doszczętnie zepsuty. Być może są jednostki, które próbują utrzymać go w ryzach - doskonale pamiętam jak rok czy dwa lata temu pewna mała dziewczynka podbiegła do mnie i poprosiła aby "pani sobie usiadła". O jak staro się poczułam! Ale jednocześnie łezka zakręciła się w moim oku, że jestem świadkiem dobrego uczynku, który zrodził się w sercu gdzieś z postępowania rodziców owej dziewczynki. I podobna łezka kręci się w moim oku, kiedy ustępuje mi miejsca starszy pan lub pani prowadzących mnie na miejsce w tramwaju pełnym turbulencji i przeszkód. Łezka żalu. 

Wiem, że wyzdrowieje. Nie mam pojęcia kiedy, ale będę cierpliwie odzyskiwać sprawność dzień po dniu i tydzień po tygodniu wykonując wszystkie ćwiczenia dokładnie tyle czasu ile trzeba. Wiem, że z powrotem będę mogła powrócić do postrzegania świata przez pryzmat osoby zdrowej, niczym nie różniącej się od reszty społeczeństwa. 

Ale wiem też, że nigdy tego nie zrobię.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz