niedziela, 22 września 2013

Pali - do żywego.

Uczucie w człowieku może być różne. Tak jak różne może być stadium rozwoju, czy nawet intensywność. Mam wrażenie, że większość uczuć jest nadawana w danych sytuacjach zbyt pochopnie - tak, jakby na przykład "stresem" określało się zbyt wiele, tak naprawdę błahych sytuacji, w których człowiek czuje delikatnie zwiększony rytm bicia serca. 

Stres, radość, smutek, żal, tęsknota - wszystkie te uczucia są dla mnie wielkie i znaczące. Mimo swej odmienności powiedziałabym, że mają jedną, bardzo konkretną cechę wspólną - odbierają oddech, sprawiają, że człowiek nie jest w stanie skupić się na niczym innym - jego wzrok zaczyna wędrować od sufitu do ściany, a nerwowe stukanie opuszkami palców doprowadza do szału w swej wielkiej, niepowtarzalnej niemocy. 

To, co ktoś nazywa stresem przed egzaminem, ja nazywam adrenaliną i pod denerwowaniem,
To, co ktoś nazywa radością z otrzymanego prezentu, ja nazywam uczuciem zadowolenia, jakiegoś spełnienia potrzeb, 
To, co ktoś nazywa smutkiem, nazwałabym obniżonym nastrojem,
żalem nazwałabym poczucie straty i pustki po tym, co minęło lub nie wyszło, 
a tęsknotom zazwyczaj zwyczajny brak zajęcia. 

...chyba, że uczucie pali. Pali do żywego. 
Sprawia, że człowiek na zmianę wstaje i siada, nerwowo przechodzi wzrokiem od przedmiotu do przedmiotu i zdecydowanie zbyt często spogląda na zegarek, gdzie minuty zdają się w ogóle nie upływać. Czas wpada w gównianą pułapkę, która zamyka swoje szpony bardzo skutecznie - zarówno na wskazówkach jak i na spętanym umyśle. Uczucie zaczyna palić, ściskać, nie daje oddychać, nie daje funkcjonować. W końcu człowiek nerwowo wstaje i zaczyna odbijać się od jednego końca pokoju do drugiego w nadziei, że zaraz odejdzie, że już koniec - że to wszystko to jakiś koszmar. 

Bo taka skrajna emocja - jakakolwiek by nie była - czy pozytywna czy negatywna, to jednak mimo wszystko koszmar. Radość - tylko raz czułam tą obezwładniającą, prawdziwą radość. Sprawiła ona, że tańczyłam w miejscu do utraty tchu i padłam kilka godzin później do łóżka wymęczona, po czym i tak wpatrywałam się beznadziejnie w sufit bo nie byłam w stanie pomyśleć o niczym konstruktywnym. 
Smutek. Smutek odbiera oddech. Sprawia, że serce boli, klatka piersiowa zaczyna się zapadać pod natłokiem wydarzeń i łez zamkniętych w kącikach oczu. Nie pozwala skupić myśli w  swojej głowie, ponieważ całą energię kieruje do wybuchu wychodzącego z samego dna płuc. 

Tęsknota. Tęsknota przygnębia. To jest pozytywne uczucie, bardzo - udowadnia, że ktoś stał się na tyle ważny, iż zaczynamy za nim zwyczajnie tęsknić. 
..ale jest jednocześnie tak przygnębiająca. Sprawia, że zaczynam zastanawiać się czy to, co właściwie mam zamiar za chwilę zrobić ma w sobie jakiś cel, czy w ogóle, to co robię poza obecnością osoby, za którą tęsknie ma jakiekolwiek znaczenie. Tak rzadkie dla mnie uczucie i tak zaskakujące, że za każdym razem muszę uczyć się z nim funkcjonować na nowo. 

I dzisiaj tak bardzo tęsknie. Jestem taka niekompletna. Tak mocno czuję brak części siebie, którą zostawiłam dzisiaj w łóżku, obok osoby, przy której spałam. 

Bo jestem tak beznadziejnie zakochana. Do żywego. 

poniedziałek, 9 września 2013

Pure happiness.

Szaleństwo!

Czysty stan, który pozornie trzęsie umysłem, sercem i w końcu - całym ciałem w wielkich,  spazmach śmiechu. Prowadzi do nieregularnego tańca w środku późno-letniego deszczu ze złożonym parasolem, który nagle staję się bronią zwalczającą tysiące przeciwników stojących na drodze. To one potrafią przenikać między kropelkami po to, żeby wreszcie trafiać tuż pod stopy pozornej ofiary, która zaczyna tańczyć, tańczyć coraz żywiej, z coraz większym uporem przemierzając nieszczęśliwe, szare uliczki - śmiać się jeszcze głośniej tak, jakby było to niekontrolowane naśmiewanie się z tych wszystkich zjaw i lęków, odwiedzających wieczorem mieszkania w szarych i smutnych kamienicach.

Szaleństwo - stan pełnego zmącenia umysłu; przeżywaniem różnych sytuacji w różnym miejscu i czasie.. w jednym momencie! Stan oderwania umysłu, euforii, siły ubierającej każde słowo w niesamowitą wiarę, inspirację, działanie. Ten moment, w którym docenia się możliwość swobodnego oddychania - nawet tego przesyconego spalinami zatłoczonego miasta, gdzie raz za razem można usłyszeć dźwięk zirytowanych klaksonów rodzących się pod naciskiem gruboskórnych rąk rozżalonych kierowców.

Szaleństwo - docenienie każdej jednej chwili, zachwyt nad możliwością posłania szczerego uśmiechu do zupełnie obcej osoby - duchowa pomoc i zarażanie innych. Codzienna afirmacja przed lustrem i przekraczanie granic wyznaczanych samemu sobie. Pełne działanie w każdej chwili.

Brak wymówek. Nie "muszę" a "chcę", a właściwie.. "mogę"!

Tak się czułam, gdy pierwszy raz oglądałam piękne, czyste niebo nocą w środku przysłowiowego "nigdzie" - gdzie nie było żadnego sztucznego światła w promieniu.. wystarczającej odległości, aby widok ten mógł bezgranicznie skraść moje serce.

Niesamowite. A mogłabym powiedzieć tylko "aaaaaahhhhh!"

środa, 4 września 2013

Kocham, lubię, szanuję.

Mój idealizm czasem zmusza mnie do dość czarnych i ciężkich refleksji. Tak myślę. 

Beznadziejnie wierzę w to, że można znaleźć drugą osobę, która będzie lustrem naszej osobowości - niby wszystko będzie pokrywało się idealnie w tych miejscach, w których pokrywać się powinno, ale jednocześnie, gdyby tak przyjrzeć się nieco dokładniej to jednak będzie leżało po drugiej stronie. Swoiste zaprzeczenie, będące jednocześnie dopełnieniem dającym całkowity zbiór omega (sic!). Wierzę, że idealne życie z kimś takim nie polegałoby tylko na trzymaniu się za rączkę i uśmiechaniu do swojego odbicia w oczach drugiej osoby - mówieniu, że wszystko jest idealne, nawet jeżeli nie jest i udawaniu, że jakieś tam wady wcale nam nie przeszkadzają. 

Nie - wierzę, że można w jakiś sposób umieć myśleć dla drugiej osoby, tak, żeby móc łączyć swoje życie z nią - bez względu na to czy jest dobrze, źle, trudno, powoli, melancholijnie, szybko.. zbyt intensywnie, lub wręcz przeciwnie - zbyt leniwie. Że można wyciągać się wzajemnie w zależności od tego, kto przy którym ekstremum sinusoidy aktualnie tkwi i osiągać cudownie stabilną średnią bez wewnętrznej, absurdalnej rywalizacji. 
Wierzę, że po trzydziestu latach małżeństwa mężczyzna nadal będzie chwytał za płaszcz w srogą zimę i przytrzymywał go swojej żonie - że powie do niej po powrocie z pracy z całą swoją miłością ukrytą w najskrytszym zakamarku serca "żono moja" i przytuli - ot tak, bez powodu wyciągając zza pleców jej ulubione, dawno niewidziane kwiaty. Wierzę, że rolą kobiety jest ciche wspieranie mężczyzny gdziekolwiek nie chciałby się on w życiu udać - że rolą kobiety jest maksymalne poświęcenie się, bo coś w tym po prostu jest - jest to w mojej głowie idealny obraz żony i matki, całkowita rezygnacja ze swoich potrzeb. Nie taka pseudo-altruistyczna, przyprawiona odrobiną męczeństwa, tylko bardziej klarowna, podkreślająca to, jak ważne jest aby trzymać się tej kobiecej podpory w życiu. 

Wierzę, że nie zawsze trzeba mówić, by powiedzieć i nie zawsze trzeba milczeć, żeby zostać wysłuchanym. Że to jaka jestem na co dzień, nie pokrywa się z tym jaka jestem gdy otwieram oczy i zapalam w swoich oczach świetlistą radość z życia prawdopodobnie przy kimś, kogo bardzo chciałabym mieć przy swoim boku. 

I jeżeli to kłamstwo. 
To chcę z nim umrzeć.