sobota, 29 czerwca 2013

piątek, 28 czerwca 2013

I was born several decades too late.

Czasami jestem zmęczona. 
Tak bardzo, że z tego zmęczenia zamykam usta i zaczynam rozmyślać nad tym, co mogłoby się zdarzyć, albo jak mogłoby być, odwracam się i odchodzę. 
Jeszcze jakiś czas temu byłam impulsywną, pełną energii i zawziętości kobietą, która walczyła o swoją rację, rzucała rzeczami, kiedy czuła się zdradzona, prosiła o wytłumaczenie, kiedy czegoś nie rozumiała i wydrapywała oczy w zemście. 
A dzisiaj? Dzisiaj przyjmuję na przysłowiową klatę wszystko, co mi ludzie przynoszą. Nie kłócę się, nie udowadniam, nie wygłaszam swoich opinii. Bo zrobiłam się zwyczajnie tym zmęczona. Zauważyłam, ze jest to walka z wiatrakami, nie przynosząca absolutnie nic dobrego. 

Tym sposobem nauczyłam się odnajdować spokój wieczorami w płytach vinylowych, które z miłością wyciągam i czyszczę od czasu do czasu. A potem podłączam do kontaktu wieżę i wkładam niezmiennie pierwszego w moim sercu vinyla. 


Zazwyczaj wtedy myślę o tym jak bardzo czasem potrzebuję być Kobietą. Kobietą przez duże K. Kobietą, która lubi gotować swojemu mężczyźnie, gdy ten wróci do domu, Kobietą, która docenia proste gesty i słowa typu "dziękuję", "proszę", "przepraszam" - kobietą, która mówi coś mężczyźnie w nadziei, że to będzie dla niego na tyle ważne, iż nie zapomni i nie będzie wydurniał się kilka dni później udając, że nie pamięta.

I just can't face myself alone again.

Uwielbiam to. Bycie typową strażniczką domowego ogniska. Ale to ognisko potrzebuje iskier, żeby ciągle chociaż się tlić. Potrzebuje męskiej ręki, zdecydowania, porządku i bezpieczeństwa w dużych, silnych ramionach.

You can hide 'neath your covers
And study your pain


Uwielbiam długie spódnice kołyszące się nad chodnikiem w upalne dni. Uwielbiam chować to, co moje pod koszulami i zasłaniać się delikatną biżuterią. Bawić się kolorami trzymając ton i klasę - pozostawiając sporo wyobraźni i męskiemu podbojowi. Doceniam gesty. Wyczuwam dystanse. Nienawidzę sztuczności. 

Hey what else can we do now?

Męczy mnie zakłamanie, dwulicowość, obłudność. Męczy mnie potrzeba udowadniania wszystkiego. Dlatego już przestałam to robić. Zajęłam się własnym życiem odnajdując zastosowanie tej początkowo wyżerającej samotności. 

Except roll down the window 
And let the wind blow

I tym spsobem nauczyłam się wierzyć w zupełnie coś innego. Odnalazłam szczęście w sobie. I nauczyłam się z tym żyć. Nie walcząc z tym, czego nie można zmienić.

There were ghosts in the eyes
Of all the boys you send away..


wtorek, 25 czerwca 2013

Lenistwo: on.

Udało się!

Swój ostatni egzamin zdałam na piątkę. Minęło dokładnie pięć tygodni gonienia, uczenia się, próbowania mnożenia czasu, szukania sposobu na sen, rezygnowania z wyjść, rozrywki, odkładania książek na później czy dzielenia jednego odcinku serialu na cztery razy, bo dokładnie 10 minut zajmował mi każdy posiłek. 

Tym sposobem obudziłam się dzisiaj, pierwszy raz od tych trzydziestu pięciu dni z przeświadeczeniem, że nie muszę się nigdzie spieszyć, mogę sobie gdzieś wyjść (i kontynuując ten dowcip - pochodzić, hehe), mogę wstać o jedenastej, przeciągać się godzinę w łóżku, wyciągnąć jedną z ulubionych płyt vinylowych (och, oczywiście, że mam na myśli Bruce'a Springsteena), pobujać się leniwie w koszuli nocnej i zacząć myśleć jak spędzę popołudnie dopiero koło godziny trzynastej, kiedy zdecyduje się wypić drugą kawę. 

Przyznam szczerze, że pomimo złudzenia, iż jestem osobą perfekcyjnie zorganizowaną, idealnie potrafiącą zaplanować zajęcia na - dosłownie - najbliższe miesiące, to.. mam problem z zarządzaniem czasem wolnym. Dosłownie. Przerażają mnie wakacje - zawsze wolę sobie znaleźć jakąś prace, która po prostu ogranicza mój czas wolny. Mam wrażenie, że czasami nie potrafię żyć bez obowiązków. Jeżeli nie wstanę z poczuciem, że muszę coś zrobić too.. istnieje bardzo duże prawdopodobieństwo, że po prostu zmarnuje dzień na oglądaniu mało wartościowych seriali, otwieraniu i zamykaniu worda, słuchaniu muzyki i krótkich rozmowach ze znajomymi. Oczywiście po każdym takim dniu mam wielkiego kaca moralnego, że nie wykorzystałam czasu na coś, co mogłoby wzbogacić moją osobę (cholera, mówię tutaj chociażby o głupim sprzątaniu!).

Chyba dlatego teraz siedzę klasycznie przestraszona. Pierwszy raz od sześciu lat nie podejmuje żadnej pracy na lato. Z dwóch powodów - po pierwsze, praktyki, które zjadają mi kluczowy pierwszy miesiąc wakacji, po drugie - nie wiem w jakim stanie będzie moje kolano za miesiąc, a póki moje wykształcenie jest określane jako "średnie" małą mam szansę na prace inną niż fizyczna. To znaczy, ze cały sierpień i wrzesień zależy tylko i wyłącznie ode mnie. Może czas zacząć marzyć?

1) Będę gotowała i piekła - dużo, dużo pieczenia. Uwielbiam ciastka, dekoracje i przede wszystkim dumę z uzyskania świetnego smaku. Swoją drogą jest to według mnie niezbędna umiejętność dla kobiety, która ma być przysłowiową strażniczką domowego ogniska. Czas zacząć iść w tym kierunku. 
2) Zacząć czytać więcej. Okej, czytam dużo, ale.. jednak za mało do moich możliwości, tak uważam. 
3) Skupić się na rehabilitacji. Nie poddawać się przy miernym rozciąganiu i jodze, która może uratować moje kolanka. 
4) Nauczyć się utrzymywać w pełnej czystości swoje miejsce pracy. Nie wieje od niego klasycznym syfem, ale przez ostatnie pięć tygodniu moje sprzątanie polegało na.. niczym. Chciałabym wyrobić w sobie pewnego rodzaju pedantyzm. 

I najważniejsze. 
Pisać.

Poczuć tą miłość do pisania jeszcze raz.

sobota, 22 czerwca 2013

konfilkt rzepkowo-udowy & chondromalacja lewego kolana - jak zwolniłam, zobaczyłam inne możliwości i rozpoznałam dobro.

23 czerwca. 

23 czerwca od około trzech lat na ogół staje się dla mnie gorącą datą. Zawsze gdzieś około 20 czerwca rozpoczynała się sesja, gdzie z jednej strony pojawiało się wytchnienie z powodu zakończonych zajęć i trochę większej ilości czasu na naukę, a z drugiej wyczerpanie i poczucie, że więcej w tą głowę po prostu nie wejdzie.  

W tym roku sprawa potoczyła się trochę inaczej. Jako, że jest to moja pierwsza letnia sesja, gdzie nie mam do ogarnięcia jednego kierunku tylko dwa, moje przerażenie i zamartwianie się sięgnęło zenitu. Tym bardziej, że w kalendarzu na każdy dzień były przynajmniej dwa lub trzy zajęcia, które przekładając na rzeczywistość zajmowały około kilku lub kilkunastu godzin. Być może nie wyszłabym z tego obronną ręką, gdyby nie wypadek jaki mi się przytrafił - a właściwie nie sam w sobie wypadek tylko uraz kolana lub może kolan, który przez ostatnie pięć tygodni trzyma mnie w domu. Najgorsza w tym urazie jest bezczynność. Gdyby noga była złamana - gips na 8 tygodni, gdyby rzepka była zwichnięta - gips na 4 tygodnie, i tak dalej i tak dalej. Tymczasem ja siedzę pierwszy tydzień i czekam na leki, następne trzy i czekam na badanie - a podsumowując już pięć - na wizytę u fizjoterapeuty. Wiem co mnie czeka - czeka mnie nauka życia ze zniszczonymi kolanami i po raz pierwszy w życiu muszę uzbroić się w niesamowitą cierpliwość, która krok po kroku pomoże mi odzyskać pełną sprawność. 

Po tym jak pięć tygodni temu pierwszy raz wyciągnęłam kule z piwnicy i rozpoczęłam ich czyszczenie, aby w ogóle móc dojść do przystanku zaczęłam oglądać świat z trochę innej perspektywy - trochę z perspektywy osoby niepełnosprawnej, trochę z perspektywy osoby po prostu nie spieszącej się - najgorsze w moim stanie jest to, że na wszystko potrzebuje trzykrotność poprzedniego czasu danej czynności. Mała rewolucja w moim życiu. 

Tym sposobem udało mi się nauczyć na wszystko - była to dla mnie jedyna droga z miejsca pod tytułem "staraj się nie dołować i nie myśleć o tym, co cię spotkało, staraj się mieć wiarę, cierpliwość i przede wszystkim siłę do powrotu".

Prawda jest taka, że szczególnie trudne były dwa pierwsze tygodnie. Wtedy uderzyło mnie jak bardzo życie się zmienia w momencie, kiedy zaczyna odstawać od zdrowego, książkowego "modelu człowieka". Dwie - pozornie najbliższe - osoby, do których miałam wątpliwości od samego początku naszej znajomości pokazały swój stosunek do mnie - wystarczyło przyspieszyć krok, żeby ze mną nie rozmawiać, przyjechać autem, żeby nie musieć na mnie czekać, nie mieć czasu, żeby usiąść, żeby w ogóle się do mnie uśmiechnąć. To był pierwszy kubeł wręcz lodowatej wody. Niby w głębi serca wiedziałam, że coś takiego może mnie spotkać, ale myślę, że człowiek nawet jeżeli zna prawdę ukrytą gdzieś w najciemniejszym miejscu swego umysłu to naprawdę nie chce jej oglądać. Tym czasem ja zobaczyłam - bardzo wyraźnie. Szczególnie docierała ona do mnie jak musiałam zatrzymać się na chwilę między przystankiem a budynkiem, bo bardzo mocno bolały mnie nadgarstki i ramiona. Chwilę później wyłoniło się kilka dobrych dusz, z którymi wcześniej praktycznie nie miałam do czynienia. Trzeba to powiedzieć - należę do osób bardzo drobiazgowych - tym sposobem zaczęłam zauważać każde przytrzymane drzwi, "puszczenie" swojego tramwaju, bo ja miałam jeszcze pięć schodów i kilkanaście metrów do pokonania, przyniesienie kawy czy chociażby towarzystwo w podjeżdżaniu windą aż jedno piętro. Zauważyłam nieporadność i brak wyczucia w rozmowie z niektórymi, można powiedzieć, że litowanie się na de mną, ale także zauważyłam niezwykłą moc w podpieraniu kogoś mimo paskudnej sytuacji u siebie. 

Ale najbardziej przykrą rzeczą nie było rozpoznanie stosunku przyjaciół do mnie tylko nastawienie społeczeństwa. Mogłabym być zrzędliwa - powiedzieć, że "ta dzisiejsza młodzież.." (w miejsce wielokropku wstaw to, co uważasz za stosowne). Pierwszy raz, kiedy wsiadłam do tramwaju pełnego siedzącej młodzieży, pierwszy raz kiedy ustąpiła mi miejsce starsza kobieta zrozumiałam, że ten świat robi się doszczętnie zepsuty. Być może są jednostki, które próbują utrzymać go w ryzach - doskonale pamiętam jak rok czy dwa lata temu pewna mała dziewczynka podbiegła do mnie i poprosiła aby "pani sobie usiadła". O jak staro się poczułam! Ale jednocześnie łezka zakręciła się w moim oku, że jestem świadkiem dobrego uczynku, który zrodził się w sercu gdzieś z postępowania rodziców owej dziewczynki. I podobna łezka kręci się w moim oku, kiedy ustępuje mi miejsca starszy pan lub pani prowadzących mnie na miejsce w tramwaju pełnym turbulencji i przeszkód. Łezka żalu. 

Wiem, że wyzdrowieje. Nie mam pojęcia kiedy, ale będę cierpliwie odzyskiwać sprawność dzień po dniu i tydzień po tygodniu wykonując wszystkie ćwiczenia dokładnie tyle czasu ile trzeba. Wiem, że z powrotem będę mogła powrócić do postrzegania świata przez pryzmat osoby zdrowej, niczym nie różniącej się od reszty społeczeństwa. 

Ale wiem też, że nigdy tego nie zrobię.