środa, 31 lipca 2013

Bezsenność vol. 2

Dużo mogę powiedzieć o problemie bezsenności. 
Robiłam z nią naprawdę sporo - na początku bagatelizowałam, wykorzystywałam czas, który przychodził do mnie wraz z nieprzespanymi nocami; w późniejszym czasie usiłowałam zmusić się do spania i co kilkanaście minut zmieniałam pozycję w łóżku szukając najlepszej. W końcu moja cierpliwość na tej płaszczyźnie dobiegła końca i postanowiłam wybrać się do lekarza. Lekarz osłuchał, pobadał, zrobił słabej jakości wywiad, tak jakby od razu zakładał, że to nie jego działka i wysłał mnie do neurologa. Wszystko działo się w nadzwyczaj szybkim jak na takie instytucje tempie - przyznaję, nie było tutaj tych klasycznych miesięcy oczekiwania, które otępiałyby mój umysł i wyciągały z niego wszystkie pomysły wraz z energią życiową i ostatnimi chęciami do pracy. 
W ten sposób, kilka tygodni później zapukałam do gabinetu psychiatry. Psychiatry - to jest dość ważne. W momencie, kiedy wszystkie możliwe badania, zdjęcia i rejestracje z zapisu odpowiedzi poszczególnych narządów ciała są perfekcyjne i nauka niczego nie pokazuje, trzeba wysłać delikwenta do kogoś, kto zajmuje się leczeniem tego, czego nie widać. 
No wiecie, duszy. 

Okej, przyznaję, że nie powinnam pukać do tego gabinetu z wyrobionym poglądem. Tym, którego się nie zmienia, a złośliwi nazywają go uprzedzeniem. Spójrzcie na ludzi żyjących na zachodzie. Tam każdy problem rozpoczyna się zdaniem "według mojego terapeuty...". Ja conajwyżej mogę rozpocząć zdanie słowami "wedługo mojego fizjoterapeuty.." - no, ale im więcej fachowych opinii tym lepiej. 
I tym sposobem, mając niespełna siedemnaście lat, po konsultacji z rodzicami, bo przecież osoba siedemnastoletnia nie może za siebie odpowiadać (mam aktualnie dwadzieścia jeden lat i nadal uważam, że nie mogę za siebie odpowiadać, ale metryczka, metryczką, przecież już dawno jestem dorosła) zapukałam do drzwi psychiatry - celem tej wizyty było uzyskanie recepty na leki nasenne. Coś takiego zresztą powiedziała mi przemiła pani neurolog, która co chwila zerkała na zegarek zawieszony nad drzwiami, podczas gdy ja próbowałam sumiennie wymienić jej wszystko, co już robiłam w związku z osiągnięciem tego beztroskiego snu, który towarzyszył mi do szesnastego roku życia. 

A byłam śpiochem, oj byłam. Pamiętam jak kochałam wakacje, ze względu na tą nieograniczoną ilość czasu, którą mogłam poświęcić na spanie. Gdy wyjeżdżał mój brat to nagle dom stawał się moją świątynią. Przenosiłam całą pościel do jego pokoju, celebrowałam moment, w którym zasłaniałam rolety - te z tych ciężkich i przerażająco ciemnych, które powodowały, że metr drogi spod okna do łóżka nagle staje się niebezpieczny, bo człowiek nie potrafi sobie przypomnieć czy czasem coś nie leżało na podłodze - kładłam się spać i potrafiłam otworzyć oczy zajmując dokładnie tą samą pozycję dwanaście godzin później. Co to był za sen! 

Stęskniona, z wizją siebie w miękkim, puchowym łóżku zapukałam do drzwi psychiatry. Podkreślam ten fakt, ponieważ nie wszyscy znają różnicę między psychologiem a psychiatrą. Psycholog jest to typowy lekarz duszy, który ciągnie człowieka po wszystkich możliwych terapiach grupowych, indywidualnych czy może warsztatach twórczych. Nie ma on żadnego prawa do tego, aby przypisywać jakiekolwiek leki poza tymi, które można przy odrobinie wiedzy zaczerpniętej od wujka google nabyć w aptece. 
Psychiatra natomiast ma to coś, co sprawia, że możesz wyjść z apteki z małymi kapsułkami twardymi pozwalającymi na długi, narkotyczny sen. 

- Wejść! - usłyszałam. 
Siedemnastoletnia, przestraszona, jeszcze niezbyt pojmująca zasady gry w życie pchnęłam drzwi i zobaczyłam. Ten dziwny, niczym nieprzypominający spokojnego miejsca przesłuchań mini-gabinet. Mini-klitkę. Karcer. Eeee... 
Usiadłam potęgując swoje uprzedzenia i zaczęłam po raz kolejny opisywać, co mnie przyprowadziło do tego miejsca. 

Wtedy dotarło do mnie, że nie jestem na tyle głupia, aby opisywać facetowi wszystkiego. Był on duży, gruby i miał niereformowalny wyraz twarzy, który sprawiał, że miałam ochotę puścić wodzę swojej fantazji i zacząć opisywać jakieś niestworzone historie tylko po to, żeby zobaczyć jaką mimikę twarzy można osiągnąć w tych zwałach tłuszczu (normalnie nie zwróciłabym na to uwagi, naprawdę, ale facet był tak irytujący jak tylko może być irytująca osoba, która powinna pomóc, a na jej twarzy widzi się jedynie wyraz tęsknoty z hamburgerem z Mc' Donalda). Oczywiście, popłynęłam. Swego czasu interesowałam się pojęciem różnego rodzaju patologii, więc nie było dla mnie problemem wyciągnąć z siebie uczucia i emocje towarzyszące człowiekowi w chwilach prawdziwego wstydu. To ciekawe - z łatwością opowiadałam o rzeczach przykrych, które mnie nie dotyczyły, ale pochodziły z worka oklejone słowem "wstydliwe", natomiast nie potrafiłam powiedzieć o tych prawdziwych pochodzących w worka "moje". 

Wyrobione uprzedzenia poglądy wygrały. 
Wróciłam do domu z receptą w kieszeni i spałam jak nigdy wcześniej. 
Jak widać słowa niewypowiedziane są najgłośniejsze. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz