poniedziałek, 13 maja 2013

rozmowa.

Lubię rozmawiać. 
Nie - uwielbiam rozmawiać. Może po części dlatego, że większość swojego dnia spędzam na pracy. Nie takiej fizycznej czy psychicznej pracy prowadzącej do zarabiania pieniędzy. Po prostu nie umiem usiedzieć w miejscu już od dłuższego czasu. Tym sposobem trafiłam do "tu i teraz" - miejsca w moim życiu, gdzie robiąc coś pożytecznego dwanaście godzin dziennie kładę się spać z mnóstwem rzeczy niedokończonych. 

Początkowo wykańczałam się tymi myślami. Ale później przyzwyczaiłam się, że raczej tak będzie już zawsze - doba będzie za krótka, sen za długi a wszystkie czynności kontrolne takie jak mycie, toaleta czy jedzenie będą zajmowały za dużo czasu. Gdybym była simem mój pasek "towarzystwo" prawdopodobnie mógłby być ciągle żółty albo nawet czerwony. Czy jest? Niezupełnie. 
Nie poświęcam za dużo czasu na wyjścia ze znajomymi. Mam ich całkiem sporo, jednak prawdę mówiąc żaden z nich nie jest w moim odczuciu bliski.Mogłoby mi być smutno. Czy coś. Czasem myślę, że ja po prostu nie umiem żyć z ludźmi, którzy byliby zbyt blisko mnie. W swojej głowie mam jasno określone definicje niektórych relacji i z reguły często są one niewystarczające dla innych. 

Na przykład. Najprostsza, najbardziej oczywista, najbardziej przypisana drugiemu człowiekowi relacja to oczywiście relacja partnerska - partner, współmałżonek, rodzina. Czy chciałabym założyć rodzinę? 

Jak cholera. Marzy mi się to. Dom, swój własny dom ze współmałżonkiem i z dziećmi, najlepiej dużą ich ilością, nie jakiś smutny model "dwa plus jeden". Ale niestety w jakiś sposób nie działam jak partner. Jak już z kimś zaczynam tworzyć relacje, to z reguły chcę jej się poświęcać - przy czym poświęcenie to dla mnie jest sto procent uwagi w danej chwili danej osobie. Nie umiem rozmawiać na komunikatorach. Rzadko kiedy siedzę przed komputerem i przeglądam kwejka (tak mi się skojarzyło, gdyż ostatnio uświadomiłam sobie, że robię to w stanie najwyższej nudy, który był ostatnio w pracy, w sierpniu 2012, kiedy wykonałam już całą przeznaczoną mi pracę.. za szybko). - dlatego też kiedy ktoś do mnie odezwie się "online" z reguły odpisuje półsłowkami czy niedopowiedzeniami, żeby nie powiedzieć, że w ogóle zapominam o danym okienku i po prostu włączam tryb ignorowania. Nie znaczy to, że daną osobę ignoruje - skąd! To może być najważniejsza dla mnie osoba a i tak to, co robię będzie dla mnie w danej chwili ważniejsze. 

Dlaczego? Bo komunikatory to literki. To słowa, które mogę przeczytać, a jak mogę coś przeczytać to znaczy, że mogłabym to powiedzieć. Natomiast słowa to tylko 10-15% rozmowy. Gdzie gesty, gdzie kontakt wzrokowy, uśmiech, zakłopotanie, czy nawet chwila wspólnej zadumy po jakimś mniej sztampowym temacie, który wszedł na język. Nie rozumiem, jak można zachwycać się namiastką rozmowy prowadzoną na facebooku czy gadu gadu. Oczywiście, chwilę później usłyszę, że jestem zajętą osobą i ze mną nie da się spotkać. "nie da się" znaczy tyle, że mam czas raz, dwa razy w tygodniu - no tak, owszem. Ale czy to nie jest czas stuprocentowy? Czy pochlebstwem nie jest, że wolę sto procent uwagi poświęcić danej osobie, a nie przy okazji milionom innych czynności, które mam do zrobienia. 

Czy nie został zgubiony sens relacji? Bo co, bo mogę się zastanowić, przeczytać, skasować i zmienić zanim coś prześle drugiej osobie? Och, świetnie - tracimy kolejny element - emocje. One często są bardziej szczere niż słowa. Wolę jak ktoś coś przysłowiowo palnie i tłumaczy niż zastanawia się przez pięć minut jak coś powiedzieć. Sama zresztą mam taką tendencję, że zaczynam wypowiedź od ostrzeżenia "okej, powiem coś teraz, ale daj mi czas, żeby to wytłumaczyć". 

Owszem, XXI wiek daje nam wiele. Ale co bierze w zamian?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz